42,195

BYĆ JAK WARSZAWSKIBIEGACZ.PL

Przynajmniej w tekście i przynajmniej ten jeden raz. Musicie podejść ze zrozumieniem, zatankowałem endorfiny do pełna i gdzieś się muszę tego „dziadostwa” pozbyć bo w innym wypadku pójdę na rower, albo… potruchtać.
Swoją drogą Bartek stanie się mimowolnym bohaterem tego wpisu, obok wielu innych pozytywnych postaci 🙂

ZANIM SIĘ ZACZĘŁO

Ostatni tydzień upłynął pod znakiem świąt z ograniczonymi węglowodanami i najbardziej bolesnym ograniczeniem, które dostałem od kolegi i trenera Pawła Krochmala… zakazem jazdy na kolarce. Brak kolarki został wynagrodzony niezłą pogodą w ubiegły weekend, idealną na ostatnie ruchy nóżką przed Orlen Warsaw Marathon.

Zrzut ekranu 2017-04-23 19.32.42

Ostatnie trzy biegi przed dzisiejszym startem to już takie głaskanie się, żeby zyskać świeżość i żeby nogi nie zapomniały do czego maja być gotowe w niedzielny poranek.
W moim wypadku już tak jest że o ile podczas treningów wiem w sumie czy poszło nieźle, czy się postarałem etc. to te ostatnie biegi były takie że przechodziła mi przez głowę myśl, czy ja aby napewno łapię świeżość – czułem się jakbym biegał na drewnianych protezach… na szczęście zegarek schowany pod rękawem pokazywał, że im bliżej weekendu tym podstawowe rozbieganie staje się szybsze i biegam je na bardzo niskim tętnie = będzie ok (pod warunkiem że nogi przestaną być z drewna… no chyba że tak wcale nie jest, a ja po prostu marudzę)

W połowie tygodnia zaopatrzyłem się jeszcze w „prowiant” w sklepie internetowym EnerVitu i zacząłem rozkminkę jak to będzie z tą pogodą i jak by się właściwie ubrać, żeby było w sam raz. Miałem zamówione spodenki CompresSport, skarpetki, ale jak na złość dostawa się opóźniała.
W związku z tym chyba z trzy razy poza odbiorem pakietu startowego odwiedzałem OWM EXPO, bo albo trzeba było podrzucić bidon ziomalom Pawła, którzy stoją przy trasie (o tym później), albo zapomniałem kupić plaster na cycki, albo w końcu zacząłem na poważnie zastanawiać się nad zakupem spodenek kompresyjnych z CEPa. Zawracam dupę Marcinowi Mikuskowi, jak zwykle gotowemu do pomocy, ale finalnie się nie decyduje.
Po kilku dniach miotania się już nawet Andrzej Lesiewski, zaangażowany w organizacje OWM stwierdził że codziennie wizytuję EXPO jakbym miał swoje stoisko :-)…
Rzutem na taśmę wieczorem docierają ze Śląska rzeczy z CompresSportu – git.
Dzięki Adrian za pomoc w dostarczeniu paczki. Dzięki Robciu za turbo akcję 🙂

SOBOTNIA ZAMOTKA

Jeszcze trochę zamotki organizacyjnej, bo okazuje się że zgapiliśmy się na wychodne naszej córki Majki i Ania będzie musiała się zająć tematem = nie mamy z sąsiadem Piterem tradycyjnej podwózki na start i wsparcia z przejęciem gratów tuż przed startem i potencjalnego supportera do podrzucenia picia.

Cały dzień mocno wieje, odczuwalna temperatura nie napawa chęcią do wystawienia nosa na kilkugodzinny bieg na „krótko”. Zastanawiam się czy biec z pasem i „dźwigać” bidon, czy znaleźć inne rozwiązanie.

W międzyczasie zerkam na prognozę i decyduje się na nigdy nie testowany secik na krótko. Nie lubię jak mi jest gorąco, wolę pomarznąć.

IMG_2395

W końcu Paweł podsuwa patent na rozwiązanie akcji z własnym piciem. Znajduje ziomali, zaangażowanych w organizacje OWM, którzy stoją przy trasie i chętnie pomogą.
Plan jest prosty. Szukamy supporterów na okolice 10km/20km/30km/35km.

Znajdujemy Kasię która obstawia „pit-stop” na 8,5km, Lubomira, którego znam już z treningów do Wings For Life World Run – Lubo obstawia 27,5km i Anitę na 35,5km.
Brakuje kogoś przy 20km, ale z odsieczą przychodzi Sławek Saniewski z żoną Asią i córą Zosią – super, mogą stanąć przy stacji ORLEN na 18,5km – idealnie wszystko się skleja, nie będę musiał kombinować i tracić czasu przy punktach z płynami, w walce z latającymi kubkami etc.
W tym miejscu przybijam Wam mili wysoką piątkę i bardzo dziękuję za pomoc, o tym jak to leciało z tymi bidonami trochę niżej w tekście!

No dobra, ale trzeba to wszystko zawieźć i umówić się co i jak. No i tak objazd trasy (jak się okaże bardzo pożyteczny) zaczęliśmy z Pawłem ok 19:00, a skończyliśmy o 22:00.

Docieram dosyć późno do domu i ogarniam ostatnie rzeczy, do łóżka i lulu.
Budzik na 6:15, wszystko spakowane tak jak radzi Bartek Olszewski w swoim blogu.
Gotowy!!!

NIEDZIELA, LECIMY!

Pobudeczka, owsianeczka, kaweczka! Wszystko idzie gładko, zgodnie z planem i właściwie jak po sznurku zgodnie z wpisem Bartka, który znajdziecie tutaj http://warszawskibiegacz.pl/taktyka-na-maraton/.
Po pobudce kontrolnie rzucam okiem na termometr… 0stopni… na bank zaraz będzie więcej…
Zerkam ok 7:00, 2 stopnie, pakuje na wszelki wypadek zestaw na nieco gorsze warunki i czekam na Pitera – mamy jechać pod nieobecność Ani, UBEREM i umawiamy się z Pawłem i Kubą Przygońskim wracającym z Kataru na stadionie.
Kuba to osobny temat –  ląduje o 6:30 na Okęciu, po to by o 09:00 jak gdyby nigdy nic pocisnąć dychę w OWM #niemaniemogę

Słonko przebijające się przez chmury napawa optymizmem, wiatru nie ma – jest ok, niech tak zostanie.
Dojeżdżamy na stadion, jak się okazuje prawie równolegle z Kubą, którego spotykamy w korytarzu razem z Pawłem Krochmalem.
Zaczynają się poranne żarciki. Głownie ze mnie 😉 no bo jak to Przygon trafnie określa – mam wszystko, co tylko maratończyk może mieć. Są kompresyjne portki, są portki na te portki od New Balance, jest maratoński podkoszulek na ramiączka, jest zestaw żeli.
Strzelamy fotkę i idziemy na rozgrzewkę – fartownie dzięki gościnności Kuby i kolegów z WALKa, możemy pobiegać po tunelu pod stadionem.
IMG_2419
Paweł wie że nie lubię się rozgrzewać i większość treningów lecę po prostu z marszu. Lece z Kubą jedno okrążenie w tunelu. Mija nas pędzący Paweł, który przygotowuje się do swojego biegu na dychę. Mijają nas z przeciwka czarnoskórzy prosi, pędzący na rozgrzewce tempem o którym nie marzę nawet w swoich najszybszych przebieżkach.
Po jednym okrążeniu schodzę do ciepełka, zgodnie z sugestią Bartka Olszewskiego w maratonie jest czas na to by się rozgrzać, więc nie ma się co forsować nadmiernie – oczywiście to moja subiektywna i wygodna interpretacja rekomendacji Bartka 😉
Zaczynam rozgrzewkę w miejscu, odrazu Piter pdsumowuje – ohooo, widać, typowy pływak…(przyganiał kocioł garnkowi, bo Piter też jest eks pływakiem) odrazu ramiona i bioderka do rozgrzania #heheszki

Na start wychodzimy 08:45, jeszcze rzeczy do depozytu i idziemy do swoich stref.
Przezornie ustawiam się daleko za gentlemenem z balonikiem 3:30.
Jestem pewien swego. Wiem że ma być mniej niż 3:30, „pod palcem” mam składankę maratońską od Wojtka Pańczyka – to ułatwia sprawę bo jestem muzyczną noga, więc taki zestaw to skarb.Zrzut ekranu 2017-04-23 22.39.33

Zaczyna się odliczanie, pytam jeszcze peacemakera jak będzie biegł, żeby wiedzieć czego się spodziewać, ale ponieważ Panowie z balonikami maja albo 3:15, albo 3:30, a ja wiem że dam radę na nieco szybciej niż założony cel to układam sobie w głowie akcje że startuje daleko za 3:30, po drodze ich dochodzę i w okolicach KEN 105 zaczynam robić swoje :-). Jak to się uda to i tak już jestem ponad oryginalny cel, a pewnie będzie lepiej, spoczko – tak robię.
IMG_2403

10,9… START

Zaczynam spokojnie.Składanka od Wojtka wskakuje na Billy Talenta, Fallen Leaves – znam numer jest okej :-).
Jak zwykle na początek trochę przepychanki, ale się nie martwię. Nie lecę na Rekord Świata, wiem że zrobię swoje i cieszę się że juz mogę biec – będzie fajnie. Oczywiście snując się na pierwszych metrach po 5:10min/km myślę sobie czy nie warto odrazu zapiąć właściwe tempo, ale szybko zgodnie z sugestiami Pawła i wpisem Bartka tłumaczę sobie że nie ma sensu – tak ma być. Po 1km dociera do mnie – ty frajerze, klaszczesz, witasz się z wszystkimi, a nie włączyłeś sobie pomiaru tempa startowego – to taki tryb w Polarze który w wygodny sposób pokazuje stratę lub nadwyżkę nad zamierzonym czasem – no dobra nie ma co rozkminiać, już nie odkręcę.

Świeci słońce,  w słuchawkach pojawia się Ready For Your Love – uśmiecham się do siebie, bo składankę od Paździocha zostawiłem sobie jako niespodziankę. Jestem na Wybrzeżu Kościuszkowskim i dobiegam do podbiegu na Konwiktorską.
Tempo się wyrównuje na poziomie 4:44min/km jest spoko, wiatr nie przeszkadza, grupa się rozluźniła, jest dużo miejsca – spoko.

Podbieg idzie gładko, jak na kogoś kto nie lubi ich tak jak ja.
Konwiktorska pokonana, skręcamy w kierunku Miodowej, a tam kostka, na której oczywiście świetnie się rozgrzewa się stawy skokowe :-). Stopy chodzą na każdą ze stron, ale jeszcze świeża głowa podpowiada – stary, podbieg masz już za sobą, teraz kostka, a później już z górki.

Na Krakowskim Przedmieściu włącza się  Run
https://open.spotify.com/track/6hIIF9MrnRtAJOVcKFWCg6 #NowPlaying

Dobiegam do Pałacu Prezydenckiego, a tam po prawej stronie Lukas Nazdraczew, no to na dużym entuzjaźmie prawie go ściskam, strzela mi fotę – jest pięknie, lekko i do przodu. Cały czas zarabiam małe sekundki nad planem na 3:30, nie napalam się, tak ma być.
IMG_2414

Teraz dobry odcinek. Nowy Świat, Ujazdowskie w słuchawkach Freestylers  https://open.spotify.com/track/4setrs24YrVfe6XB0uI187 #NowPlaying
Kończę to co w bidonie, bo na Szucha muszę pozbyć się bidonu i odebrać nowy na kolejny odcinek. Kasię widzę z daleka, szybka akcja i mam nowy bidon zalany na 200ml, wystarczy mi do 18,5km gdzie czeka Sławek.
Sekundki się zarabiają, lekkie nachylenie z górki pomaga – no miód malina. Wlatujemy na Puławską, zaczyna lekko kropić – wspaniale, wszak Bartek pisał w swoim blogu że trzeba się chłodzić, a skoro temperatura nie za wysoka, a z nieba deszczyk to wszystko idealnie – gęba mi się cieszy, sam nie wiem do czego bo jestem po pierwszym żelu i szybko uświadamiam sobie że przede mną jeszcze 30km. Gaszę podjar, chowam się za jakimś wielkoludem sunącym w podobnym tempie i zaczynam wsłuchiwać w rozmowy peletonu i w to co krzyczy całkiem duża grupka kibiców wzdłuż Puławskiej. Jakieś 100m przede mną balonik z napisem 3:30, wiem że wystartowałem po nim, wiem że dystans się zmniejszył – jest ok.

Skręt w Bukowińską, Rolna, przesuwam się do przodu. biegnie się lekko. Tętno z początkowych 148ud/min ląduje na poziomie 141-143. Pamiętam z objazdu z Pawłem że tutaj wiadukt, a później wlatujemy na KEN. Zaczynam kombinować, gdzie by tu skoczyć na stronę. Ale ponieważ na wiadukcie z dobiegiem do KEN wyprzedziłem lekko peacemakerów na 3:30 to decyduje się na szybki skok w bok i załatwiam swoje. Baloniki znowu znajdują się ze 100m przede mną, ale wiem że teraz do Gandhii znowu wyjdę przed nich. Powoli układam sobie w głowie że wszystko jest ok więc po odebraniu bidonu od Sławka nie będę się już trzymał Panów Baloników, tylko lecę swoje.

18,5km – po prawej stronie zgodnie z planem Sławek, Asia, Zosia – przejmuję bidon, dwa szybkie łyki i przed siebie.
Po drodze półmaraton, wciskam międzyczas 1:42’50 – gemba mi się cieszy ponownie bo to w sumie drugi wynik na tym dystansie w moim rankingu, mimo że lecę maraton i przede mną jeszcze druga połówka – oj skłamałbym gdybym nie napisał że nie napawam się chwilą.

Na 30km wybieganiu jakieś dwa tygodnie temu najbardziej dokuczającą rzeczą okazała się dolna część mięśnia brzuchatego, prawej łydki, bolał i skutecznie utrudniał normalny bieg. Szybko do głowy wpada mi myśl – no tak jak coś ma się spieprzyć to będzie właśnie to. Najsłabsze ogniwo musi dać znać o sobie. Czekam na to. Wkręcam sobie oczywiście że dam radę i takie tam bzdurki na wszelki wypadek, ot jak się już wydarzy to głowa bedzie gotowa.
Gąsek, Przekorna – uliczki, które podczas objazdu wydawały mi się najgorsze do biegania, poza faktem że są dosyć stromym zbiegiem mijają w mgnieniu oka. Przestaję wsłuchiwać się w muzykę. Czekam na prawą łydkę…
Dobiegamy do 25km i zaczyna się niezły wicherek, najpierw lekko z lewej, ale jednak w twarz, później przy Wilanowskiej już centralnie w paszczę. Szybko sobie wyjaśniam że, w końcu w którąś stronę musi wiać. Chowam się za kim się da. Tylko że inni też chcą się chować, więc dzieją się roszady jak w peletonie z kolarskiego touru.
Jak tylko zdążyłem pomyśleć że wiatr będzie największą przeszkodą do polecenia w mniej niż 3:25, to odzywa się pasmo biodrowo-kolanowe w lewej nodze. Tak mi się przynajmniej wydaje bo boli centralnie po zewnętrznej części kolana. Mało przyjemne, ale do zniesienia, oby nie bolało bardziej.
Robię swoje, staram się wrócić z głową do składanki Wojtka, leci chyba Quins of the Stone Age  https://open.spotify.com/track/6y20BV5L33R8YXM0YuI38N #NowPlaying

Noga boli coraz bardziej, chowam się za innymi przed wiatrem, ogólnie dopada mnie typowy wkurw mimo że nic z tym nie zrobię – bez sensu. Staram się pokombinować z ustawieniem stopy. Patrzę na czas cały czas zarabiam drobne sekundy – nie ma biedy. Tętno skacze powyżej 150, ale jakoś z tym wiatrem trzeba walczyć.
Zrzut ekranu 2017-04-23 23.38.02

Dobiegam do 27km, widzę Lubomira, ale mam jeszcze resztki w bidonie od Sławka, więc rezygnuje świadomie z podmianki. Ból lewej nogi skutecznie odsuwa rozmyślanie o tym czy wystarczy mi picia, do kolejnego „pit-stopu”.
Mijam miejsca wzdłuż Wilanowskiej, które dobrze znam z wypadów na kolarkę. Myślę sobie, o matulu, ale miło byłoby teraz pojeździć, z zazdrością patrze na kolarzy, którzy przycupnęli wzdłuż ścieżki po której biegniemy i po swoim treningu popijają Colę. Zazdroszczę jak diabli, też bym chciał, taką zimną z lodem i cytrynką…

Gdzieś przy przejściu z Wilanowskiej na Sobieskiego (tak zapamiętałem) widzę Tomka Chodkiewicza z PEUGEOTA. Tomek swój maraton biegł z dwa tygodnie temu w Paryżu i trzasnął 3:30, a teraz dopinguje w Warszawie. Trzymam fason, noga przynajmniej przy starszym koledze nie może przecież boleć, teraz sam się z tego śmieje, ale taka była moja pierwsza myśl. Tomek przyłącza się na chwile, opowiada mi historię z Paryża, mówi że świeżo wyglądam i popycha na koniec – pomaga mi to.

Na Sobieskiego grupa jest już całkiem luźna, coraz więcej osób odpada, rozciąga skurcze, maszeruje, ogólnie dosyć deprymujący widok. Oczywiście staram się myśleć pozytywnie, trzymam tempo, noga boli, chowam się za kim popadnie, byle nie biec centralnie pod wiatr. Ku swojemu zdziwieniu, cały czas mimo awarii wyprzedzam.

Myślę sobie że zaraz dobiegniemy do Czerniakowskiej i już nie ma co jęczeć. Zajmuję głowę czymkolwiek, jak to byłoby wygrać w Lotka, jakby to było nie musieć już pracować do końca życia. Natykam się na biegacza z koszulką Maciejka. Odrazu wyświetla mi się obraz Maćka Kadłubowskiego przed oczyma i jest wesoło 🙂
Tuż przed dobiegnięciem do zbiegu w Podchorążych ból nogi ustaje, po prostu nie czuję że boli, owszem trochę „ciągnie”, ale oczywiście wyjaśniam sobie że w porównaniu do cierpień związanych z moimi poprzednimi maratonami, które najdelikatniej pisząc biegłem romantycznie nie przygotowany, tu jest po prostu zajebiście.
Przez chwilę przyłapuje się że robie w głowie checkliste „systemów”.
Prawa noga – ok
Lewa – lepiej
Góra – spoko
Temperatura – w normie
Wiatr – da się żyć
Wirtualny liść i mówię sobie – stary masz biec, a nie analizować. już mniej niż 10km do końca. 3:30 pęknie na 100%.

Chwytam trzeci i ostatni z żeli. Odrobina przyjemności – smak coli. Łykam i dobiegamy do 35km. W końcu wiatr w plecy, zaraz za mata widzę Michała Milewicza, macham radośnie no bo noga nie boli, w końcu wiatr nie przeszkadza i jest lekko z górki. Znowu zaczynam myśleć pozytywnie o zarabianiu drobnych sekund. Gdzieś przed ostatnią prostą do Czerniakowskiej widzę Aśkę Intek i Agatę – odmachuje, ale nie myśle o niczym innym tylko o tym żeby napić się czegoś innego niż izotonik, który mam ze sobą i żeby pozbyć się z ust smaku żelu energetycznego.

Jest Czerniakowska – biegniemy wzdłuż płotu, przywykłem do wiatru, znowu zabawa w chowanego. Tempo w normie. Na 36km przejmuję bidon od Anity, i chyba ku lekko zaskoczonym towarzyszom – już w tym momencie niedoli – biorę dwa łyki i wyrzucam go na pobocze. Niedola, spoko, ale nie moja – czuje że mam siłę, do mety 7km, ciągle wyprzedzam, a każdy z Was kto kiedykolwiek startował w biegu gdzie w głowie dzieją się tak popieprzone rzeczy (czyli każdym od półmaratonu w górę) wie że wyprzedzanie jest jak wiatr w żagle.

Solec, wyprzedzam, po lewej stronie widzę Szymona Michalika z dziećmi – machamy sobie na wzajem, dobiegamy do Świętokrzyskiego. Odpadają kolejni uczestnicy, w sumie jestem trochę zaskoczony bo do mety niespełna 2km. Oczywiście oceniam po tym jak są wysprzęceni i trochę na zasadzie psa chojraka, który wie że dowiezie swoje zaczynam się dziwić że ktoś nie daje rady na tak krótko przed metą – łatwo się zapomina jak w Poznaniu, w moim debiucie wyprzedzała mnie uśmiechnięta 50-latka machając z politowaniem ręką na pożegnanie.
Zbieg z mostu, biegnie się super – jak się później okaże to będzie jeden z moich najszybszych km. Wał Miedzeszyński, jakaś ekipa ustawiła głośnik i lecą z muzyką z Rockiego  https://open.spotify.com/track/60kXdgdz1PRqbNQIAEU6s9 #NowPlaying – już się cieszę na myśl o mecie, ale czas się dłuży.

Nogi same niosą, myślę sobie o pizzy, którą obiecała moja Ania. Myślę o hektolitrach tego co wypije, wiem jedno nie będzie miało to smaku izotoniku. Lemoniada, soczek, piwko – oooo tak. Tak o takich pierdołach właśnie myślę.
Skręcamy w lewo, obiegamy stadion i dobiegamy do ostatniej asfaltowej prostej przed metą. Super, nic już nie może się wydarzyć, mam mniej niż 1km, mam dobre tempo, efekt zrealizowany z nawiązką – myślę zaocznie.
Na ostatniej prostej super atmosfera, szpaler ludzi. Krzyczą, kibicują – pięknie. Część wyhacza z numeru startowego imię i krzyczy po imieniu- odruchowo się obracam, ale po zorientowaniu się że to nikt znajomy cisnę do okazałej bramy z ekranami i tablicą pomiaru czasu.

Uśmiecham się, dywan, przygotowuję zegarek do wyłączenia… META!!! Wiem że zrobiłem swoje.

META – 3:24’29

Oczywiście, jak to w takich razach bywa, endorfina tylko czeka żeby wskoczyć do głowy, ale to jest ten moment, w którym sobie myślisz – ENDORFINO NAPIERDALAJ!!!
Chcę wszystkich całować i ściskać, łzy naciekają mi do oczu, ale na spokojnie w porównaniu z „poprzednimi razami”, w końcu realizowałem jakiś plan i to się udało.

Spotykam zaprzyjaźnionego Tomka Golesia – pstryk.
Chyba go wyściskałem – heheh.

IMG_2411

Za chwilę pojawia się cała ekipa Leski, Sojer – dostaję swój medal od Michała.


Medal ze specjalną grawerką, przygotowaną zaocznie przez niego.

Za chwilę widzę uśmiechniętych Pawła i Kubę – cieszę się że poczekali mimo że biegli dychę. Z rozpędu gratuluję Przygonowi jeszcze raz drugiego miejsca w Katarze, rozdaje buziaki i… odbieram kolejny medal – w sumie mam ich trzy #kreeeejjjjjziiii

IMG_2404 (1)

Okazuje się że Kuba mimo przyjazdu prosto z lotniska pocisnął swoje 10km w 43min. Jest wesoło.
Gdzieś w tle przemyka Jacek Będkowski – przybijam mu z pięć piątek, spotykam Wicia.
Idziemy się napić mojego wymarzonego nieizotonika.
Jestem w zaskakująco dobrym stanie. Żartujemy że pewnie jeszcze pójdę na rower.
Czuję wdzięczność do Pawła, który swoimi rozpiskami doprowadził do tego że w sumie poza awarią lewej nogi, biegłem jak po sznurku, w dobrym tempie i zgodnie z założoną strategią.
Siadamy jeszcze chwilę, spotykamy ambasadora Wings For Life World Run – Jurka Skarżyńskiego, trochę gadamy, humory dopisują, w ręce kolejny sok.

Nosi mnie mimo 42km w nogach, czuję że mogę iść zaraz potruchtać – tylko po co ;-).
Jest mi błogo i zajebiście.
IMG_2408

Mam w głowie trylion myśli, uśmiecham się od momentu powrotu do domu.
Wsunęliśmy pyszna domową pizze od Ani, dziś mogę zjeść każdą ilość – 3000kalorii zostawionych na trasie można uzupełniać każdą używką – to niewątpliwa zaleta biegów długodystansowych.
Zresztą Anka świadoma mojej mentalnej głupawki była dziś tolerancyjna i pozwoliła obserwować przygotowania imieninowo-maratońskiej pizzy, z kanapy – bardzo mi się to podobało, zwłaszcza z Radlerkiem w ręku.
IMG_2418
Posiedzieliśmy jeszcze wieczorem z Piterem, który ochrzcił mnie już blogerem biegowym, ale spokojnie to tylko wrzutka na fali po-biegowego entuzjazmu.


Myślę sobie o piosenkach ze składanki Wojtka, które czasem zagrzewały do mocniejszego biegu, a czasem jak na ironie zwalniały jak zaczynało dmuchać od frontu. Myślę sobie jak fajnie było spotkać wszystkie znajome twarze zaangażowane w produkcję – dopiero teraz sobie uświadamiam że chyba żegnałem się z Bartkiem Bieszyńskim z 3 razy, po to żeby za chwilę wrócić po upragniony sok, czy cytrynowe piwko.
Jaram się każdym ze spotkań na trasie i z tymi biegnącymi i z tymi przy trasie ze Sławkiem, Asią, Zosią, Milem, Asią, Agatą, Szymonem, Orłem  na czele – energia!!!

Gratulacje dla Pawła i Kuby za dobre biegi na dychę. Brawa dla Asi i Wojtka z The Pańczyks za życiówki na 10km.

Dzięki Pawciu, bo to Twoja robota głównie i rozpiski sprawiły że nie biegam jak jeleń tylko te treningi mają sens.
Piona dla mojej Żonki, za to że pozwala mi na wieczorne galopy… no i robi pyszną pizze #cmok

#ZalegalizowaćEndorfinę

Powoli gaszę podjar i idę spać.
Piona!

P.S Literówki, ortografy, interpunkcja… jutro 🙂

%d blogerów lubi to: